czwartek, 13 listopada 2014

#5 podążam drogą ku destrukcji

   ... trzymam się diety, w miarę, ćwiczę, chodzę na siłownie, ale jestem smutna, czuję się źle, raz dobrze raz źle... czytam wasze blogi, bardzo przepraszam, że ostatnio nie komentuje, ale po prostu nie brak mi słów ostatnio...pamiętajcie proszę, że jestem z wami. Dziwnie się czuję, jeśli się uśmiechnę to na chwilę, wtedy jest okej, ale potem wracam do rzeczywistości. Obejrzałam relaksujący film, wypiłam dwa wielkie kubki koktajlu truskawkowego i zaraz zabieram się za matmę i tak już dużo czasu zmarnowałam, muszę się jakoś życiowo poukładać... nie wiem co dalej ze mną będzie. 

odważyłam się kilka dni temu wejść na wagę 56,7kg - zaskoczyło mnie to, bardzo pozytywnie nie mogłam uwierzyć... dzień wcześniej mało piłam i wymiotowałam (nie zmuszałam się do tego, musiałam się czymś zatruć, możliwe, że to przez orzechy), więc stwierdziłam, że mój organizm jest wyczerpany i odwodniony dlatego tak niska waga, dzisiaj rano postanowiłam to sprawdzić, ta sama liczba, trochę się  z tego cieszę, no dobra to była lekka euforia, ale przytłaczają mnie inne sprawy

oczywiście do 49kg jeszcze baaardzo długa droga, wczoraj zjadłam około 940kcal dzisiaj pewnie więcej a na jutro planuje 800. zobaczymy jak to będzie

wiem, że nie mam się za bardzo z czego cieszyć bo i tak dużo ważę, ale głównie bardziej cieszę się, nie, że udało mi się trochę schudnąć, ale z tego, że nie przytyłam aż tak dużo, bo w październiku jakoś w połowie miesiąca miałam straszne dwa tygodnie, dużo jadłam i nie ćwiczyłam za dużo...
\
niestety moje ciało wygląda nadal strasznie, nigdy chyba nie będę mieć chudych nóg. czuję się grubsza niż kiedykolwiek... 

jakoś muszę dać radę, nikt za mnie nie schudnie...

Trzymajcie się kochane. :)






***
 

czwartek, 6 listopada 2014

#4 "...gdy chcesz tęczy - pogódź się z deszczem..."


     Obejrzałam właśnie film The Fault in Our Stars w polskim tłumaczeniu Gwiazd naszych wina.
Piękny. Myślę, że wiele z was już go widziało - nadrabiałam zaległości...

     U mnie jest źle... po prostu źle, złapała mnie jakaś melancholia, trochę też po tym filmie, ale przede wszystkim po tym, że nie umiem sobie radzić z życiem... z niczym nie umiem sobie radzić. Czuję się strasznie przybita i boli mnie brzuch, bo zjadłam dużo (po prostu za dużo) orzechów.
Wczoraj nie ćwiczyłam, dzisiaj niestety też się nie zapowiada, jestem zestresowana, wróciłam dzisiaj do domu po drugiej lekcji i nie zrobiłam niczego pożytecznego, a jutro mam ważną kartkówkę z matematyki rozszerzonej i sprawdzian z r. geografii... nie umiem praktycznie nic. Jestem załamana..., ale przybija mnie nie tylko to, to jest jakaś tam malutka część, która się odzywa... - zaraz jeszcze idę na korepetycje z matmy do nowej pani, nie wiem po co i tak wiem, że nic mi to nie da, bo jak bym sama policzyła zadania to by było chyba lepiej... jestem taka żałosna.
     Zjadłam dzisiaj dosyć dużo, nie był to napad, nie liczyłam nawet kalorii, bo nie wiem ile tak na prawdę zjadłam tych orzechów... a orzechy mają niestety dużo kalorii. Jadłam zdrowo, żadnych słodyczy ani tłustych obiadów czy coś, ale po prostu czuję się z tym źle. Nie pamiętam wszystkiego, wiem, że rano zjadłam owsiankę, potem jabłko, kilka herbat, dwie kromki chleba, serek wiejski i trzy vasy z przyprawami, koktajl z truskawek niestety na bazie jogurtu greckiego i trochę cukru, gruszka, te nieszczęsne orzechy i najbardziej niezdrową rzeczą była kiełbasa włoska, surowa suszona, słona - generalnie nie wiem co mi odbiło zjadłam około 3-4cm średnica 2cm, po prostu lubię słone jedzenie, a to źle - generalnie po prostu nie jem za dużo mięsa, a jak jem to piersi z kurczaka albo indyka, a to była wieprzowina (98% i sól więc skład nie najgorszy, ale świnia to świnia :))... więc trochę masakra. No trudno, to włoskie coś nawet mnie tak nie dobiło jak ten koktajl i orzechy, bo bolał mnie po tym brzuch. Byłam zestresowana jutrem (nadal jestem) i to był bardziej głód emocjonalny niż taki fizyczny. To jest najgorsze, bo tak na prawdę, ja wcale nie potrzebuje tyle jeść... szybko się najadam i jest okej, ja po prostu chcę "to" zjeść...  Te orzechy to niby zdrowo, może zacznę myśleć..., ale co z tego kalorie to kalorie. Jak stanę na wagę, to tego sprzętu nie będzie obchodziło czy wpieprzyłam pełno orzechów czy czekoladę (a by the way orzechy na 100g mają 500kcal, a umówmy czasami jemy więcej niż te 100g orzechów czy innych bakalii,a czekoladę zjemy jedną i jest spokój). Waga po prostu pokaże przyrost masy tłuszczowej... tak, więc zajebiście. Możecie stwierdzić, że przesadzam, nawet to zrozumiem... może piszę takie bzdury, bo jest mi smutno. Stresuję się wszystkim i chcę odpocząć.
      Śmieszne jest, że jak wracałam ze szkoły miałam na prawdę dobry humor, nawet moja koleżanka się zdziwiła, że jestem taka wesoła... po prostu się cieszyłam, nie wiem dlaczego. Niestety sytuacja zmieniła się jakoś diametralnie, dociera do mnie, że po prostu nigdy nie będzie okej...
W tym momencie chciałam przytoczyć dwa cytaty 1) z filmu  "...gdy chcesz tęczy - pogódź się z deszczem..." , a 2) to może nawet nie cytat, ale nawiązanie do Jezusa, który niósł na swych plecach krzyż ... tak i ludzie niby niosą krzyż, znoszą cierpienia podczas swojego życia.
Okej, chętnie pogodzę się z deszczem, małymi problemami życia codziennego, ale po prostu nie chcę być w tym wszystkim sama... czuję się tak cholernie SAMOTNA, tak strasznie.. wiem, że moi rodzice mnie kochają, ale nie mogę się z nimi dogadać,  z drugiej strony oni mnie strasznie ranią i nawet chyba tego nie widzą, jak im to mówię, to też nie zauważają problemów.. chyba im już trochę nie ufam. Z drugiej strony odczuwam, że oni są już mną trochę zmęczeni, moimi problemami, humorami, ryczeniem, krzyczeniem, wyżywaniem się na nich... wszystkim - w sumie im się nie dziwie jak bym miała takiego bachora, to też nie byłabym szczęśliwa... niby nie piję,  nie palę, uczę się itp., ale co z tego, skoro mam zryty łeb.
     Z kolei, kurwa jakie problemy, ludzie na świecie umierają, chorują, trwają wojny... a ja się załamuję, bo za dużo ważę?! albo bo jest mi smutno chociaż mam dach nad głową, ciepło w domu i możliwość edukacji, obrony moich praw i wolność słowa... jestem głupia, wiem. Mam wrażenie, że nie zasłużyłam na to życie, jak oglądałam ten film, to nawet byłabym skłonna oddać im swoje życie, bo się kochali, bo mieli sens w życiu, bo życie szanowali... a ja mam taki dar, a tak strasznie go marnuje... wiem to tylko film, ale  w prawdziwym życiu również można napotkać podobne historie miłosne. Cały czas na coś czekam, życie przelatuję mi między palcami, lata mijają, czekam i czekam i po co?  Z roku na rok jest coraz gorzej... brak mi słów... nie wiem już co dalej.
    
     Dzisiaj generalnie przesiedziałam w domu przy laptopie..., powinnam się uczyć, ale jestem nieodpowiedzialna, znowu będę się uczyć całą noc... jeśli w ogóle nocy mi starczy. A chciałam być wypoczęta, bo jutro mam lekcje do późna, a po szkole idziemy z dwiema innymi koleżankami do dziewczyny z naszej klasy, która kiedyś chodziła z nami do gimnazjum, potem do 1LO, ale wykryli u niej raka... od tamtej pory minęło półtora roku i nadal nie wróciła, czuję się niby trochę lepiej, ale i tak... no wiadomo. Dlaczego niewinni ludzie chorują, a skurwiele nie? Nie rozumiem tego, dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? (wiadomo nikt nie jest w stu procentach niewinny, ale myślę, że wiecie o co mi chodzi)...
     Wczoraj bilans był okej, wieczorem tylko trochę podjadłam chleba, ale nie dużo. Po szkole pojechałam do Decathlonu po mate do ćwiczeń, były strasznie drogie i w końcu stwierdziłam, że nie będę wydawać sto złotych na matę i kupiłam najtańszą za dychę. Dodatkowo zakupiłam spodnie do biegania, takie leginsy trochę świecące, są ładne, nawet weszłam w XS, ale co z tego... wyglądam źle.. o mało co się nie rozpłakałam w przymierzalni, jak zobaczyłam swoje nogi..
Miałam już wracać do domu kiedy spotkałam przyjaciółkę, poszłyśmy do KFC na kawę, ona jadła, ja nie, fast foofów i tak nie lubię, a wcześniej zjadłam ciemną bułkę i wypiłam dwa soki marchewkowe marvita, więc nie potrzebowałam kolejnych kalorii.. widziałam na jej ręce, że się pocięła...
Wróciłam późno do domu i było mi tak niedobrze, jakoś duszno, że poszłam spać..
Lecę już na te korki, pa....
Generalnie makabra..

wtorek, 4 listopada 2014

#3 only coffee makes me run

... wlewam w siebie strumienie kofeiny, doskwiera mi brak snu, rzeczywistość mieszam z fantazją.

!Hola! 
 jestem zmęczona, ale szczęśliwa. Jestem zawalona sprawdzianami i innymi rzeczami, które wymagają myślenia... wczoraj (dzisiaj) spałam od 20 do 2.00 potem wstałam i się uczyłam do rana... dzisiaj czeka mnie chyba to samo. Nie miałam czasu przejrzeć waszych blogów, przepraszam - jutro to nadrobię. Jeśli chcecie napiszcie w komentarzu co u was słychać. :)

dodam jeszcze bilanse z tych dwóch dni, bo jak je zapisuje, to mam większą motywacje, aby przestrzegać zasad;

4 listopada/ poniedziałek
* jabłko x2 - 100
* 3x chrupkie razowe vasa - 60
* Marvit, sok marchwiowy - 38kcal/100ml -  95
* kawa x2
* kawa Cappucino - 100
* woda
* serek wiejski - 150
* chleb ciemny  250
*orzechy włoskie - 150
*trochę grahamki - 50
RAZEM: ~ 955 kcal
+ byłam godzinę na siłowni

5 listopada/ wtorek
* kromka chleba - 60
* 1x vasa - 20
* 50g serka wiejskiego z ostrymi przyprawami -50
* herbata owocowa x3 jarzynowa ; )
* 3x jabłka - 140
* 2x vasa chrupkie - 40
* Marvit, sok marchwiowy - 95
* owsianka z malinami i tartym jabłkiem - 186
* jabłko - 50
* gruszka - 55
* vasa x2 - 40
* kromka chleba - 60
RAZEM: ~ 796 kcal
+ siłownia, godzina (dzisiaj głownie bieżnia, stepper, rozciąganie, masyzna- schody ćwiczenia na mięśnie brzucha).

       Jest w miarę okej, chociaż nie wiem czy kiedykolwiek pozbędę się tamtego obżarstwa - brzuszek nadal mi lekko odstaje muszę go wciągać, irytuje mnie to (kara za grzechy). ; P

       Życzę wam udanego wieczoru, ja idę spać, jak zasnę bo jestem strasznie nerwowa jakaś, szczęśliwa ale nerwowa bo mam tyle rzeczy do zrobienia i nie wyrabiam się. Potem wstanę po jakimś czasie i znowu nauka, rzygam tym, chcę odpocząć. Potrzebuje wreszcie wakacji ( lipiec i sierpień pracowałam). 

*** (na koniec thinspo, jaka piękna)



poniedziałek, 3 listopada 2014

#2 być tak lekka, by wznieść się poza krańce mapy

... trzeba wznieść się umysłem wysoko, aby przestać dostrzegać poszczególnych ludzi, a zobaczyć człowieka, aby przestać dostrzegać rzeczy, a zobaczyć ich przyczyny, aby przestać dostrzegać zjawiska, a dostrzec ich mechanizmy. Dopiero z tej wysokości widać bezsens działań tej masy jednostek, z jakich składa się twór zwany ludzkością. Tę zbytnią zapobiegliwość, ten pęd do posiadania i gromadzenia zbytecznych przedmiotów, tę pazerność na wszystko, co jest uznawane za jakąś wartość — choćby miało niczemu nie służyć. Tę próżność i pychę przejawiającą się w dążeniu do władzy i dominacji. To okrucieństwo i głupotę, wiodące do wojen, prześladowań i nietolerancji.

      Siedzę teraz w łóżku ze skrzyżowanymi nogami, otulona fioletowym, cieplutkim kocem, jestem bardzo zmęczona, ale spokojna. Po prostu spokojna. Jest 1.56 nad ranem - powinnam spać ... jakoś nie mogę. W pewnym stopniu spokój miesza się z lekkim przerażeniem, bo jutro ... znaczy dzisiaj znowu muszę iść do szkoły, znowu muszę udawać, że wszystko jest okej. No, ale cóż.
     Wczorajszy dzień mnie czegoś nauczył, nie chcę się pogrążać w tym smutku. Postaram się wstać, a raczej wywlec z łóżka rano i powalczyć trochę, nawet jeśli napotkam przeszkody. Chcę wreszcie dążyć do wagi 49 kg, ach piękna liczba czterdzieści dziewięć. Chcę być lekka, piękna - tak lekka by wznieść się ponad krańce mapy. Warto walczyć.
 
   Przensiosłam dzisiaj orbitrek do swojego pokoju i ćwiczyłam godzinę. Jest to lepsze miejsce mam go pod ręką - mam nadzieję, że ten plan się dobrze spisze.
Niestety nie był to trening życia, bo towarzyszyła mi książka od geografii, ale zawsze coś.
Potem zrobiłam jeszcze 50 brzuszków ( zastanawia mnie zawsze czy one coś dają, jak myślicie?), małe rozciąganie i kilka wymachów rękoma. Jutro prawdopodobnie pójdę na siłownie, ale mam znowu dużo nauki więc nie wiem jak to będzie. Chciałabym mieć jeszcze więcej wolnego. Leżeć w łóżku, pić herbatkę, czytać książki i oglądać filmy...
     Kolejny ciężki tydzień przede mną, muszę dać radę!

BILANS - inspiracji nie ma, ale jest lepiej niż ostatnio -
* owsianka 186; 2 orzechy włoskie - 40; jabłko - 50
* herbata, woda
*gruszka 50; kawa z mlekiem - 45; herbata
* orzechy włoskie- 150
*koktajl z mrożony truskawek z jogurtem naturalnym posypany wiórkami kokosowymi - 300
* jogurt grecki + pół łyżeczki ciemnego kakao -340
* x3 herbata
* 1,5 suchej skibki chleba + 2x vasa - 130
razem" 1336 kcal

  Jestem już bardzo zmęczona, więc oddam się nareszcie rozkoszy snu.
Życzę wam udanego, szczęsliwego tygodnia. •^



                                                                             xxx

sobota, 1 listopada 2014

#1 nie umiem, nie potrafię ...

  ... żyć, jeść, nie jeść, śmiać się, płakać, wymiotować, głodzić się, kochać, doceniać, chodzić, myśleć racjonalnie, być.

      Przepraszam, ale ten post nie bedzię pozytywny... czuję się strasznie źle. Jestem obdarta z  wszelakich sił i chęci do życia. Wracam kompletnie rozbita - kiedyś miałam bloga, ale musiałam go usunąć. Obecnie moja waga wynosi około pięćdziesięciu dziewięciu kilogramów - napisałam słowami, bo wstyd mi tej liczby - wzrost 170 cm. Druga klasa LO.
      Walczę już kilka lat z wagą, jedzeniem, nie umiem zaakceptować siebie, nie potrafię jeść normalnie racjonalnie ... jestem chora psychicznie, zawsze staram się nosić maskę, ale ostatnio już nie potrafię, porażki - coraz częstsze przygniatają mnie - mam już schizę, że ludzie to zauważają, mam wrażenie, że coraz więcej osób sie ode mnie oddala ... czuję się taka samotna, taka zła, smutna. Kiedyś byłam taka dobra, taka szczęsliwa... gdzie ja jestem? Czuję sie jak w ciemnym, starym lesie - uwięziona - mgła wznosi się ponad powierzchnią, ogranicza widoczność.
      Chcę płakać, ryczeć, po prostu wyć w niebogłosy, pragnę, aby ktoś mnie usłyszał ... przecież ludzie z natury nie są źli, to otoczenie je zmienia w potwory. ~| z drugiej strony, to nawet nie mam już siły na produkcję kolejnych hektolitrów łez. Mam ochotę usiąść w bujanym fotelu, zapomnieć i patrzeć na zachód słońca.
      Nienawidzę mojego ciała, widzę sam tłuszcz, kocham modę - ale to toksyczna miłość, bo niestety moja waga i wygląd ciała nie powalają - nie umiem funkcjonowac z tą wagą, marzę dotrzeć i zatrzymać wagę 49 kg. Mam ochotę skulić sie w kłębek pod kocem na podłodze w ciemnym pokoju i nigdy już nie wychodzić. Nie chcę pokazywać się światu. Chcę zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Jak "Królewna Śnieżka" , tylko, że ja miałabym zagwarantowany, boski, wieczny sen - ponieważ, żadny Książę na białym koniu by się nie pojawił. Nie kocham, nie szanuję, nie akceptuje sama siebie, nie mam prawa nawet marzyć, aby zrobił to jakiś chłopak czy mężczyzna. Dzisiaj nie poszłam na cmentarz, wolałam ukryć się w domu, schować swój tłuszcz pod warstwami piżamek, szlafroków i kocyków.
      Nie potrafię patrzeć w swoje odbicie w lustrze, przeraża mnie to co widzę... w szkole, na ulicy, siłowni, w centrum handlowym obserwuję piękne, chude dziewczyny, tak strasznie im zazdroszczę. Nie potrafie zrozumieć dlaczego bycie chudą jest dla mnie takie ważne, czy mam to zakodowane, wyryte w DNA, czy może społeczeństwo tak mocno na mnie oddziałuje. Wiem jedno, jak jestem chuda to czuje się świetnie, mam ochotę skakać do nieba i dziękować Bogu za każdy promyk słońca padający na moją twarz.
Gdy, czuję sie tak jak dzisiaj mam ochotę ... - może lepiej nie dokończę tego zdania.
      Przedstawiam swój ''wspaniały bilans'':
* kromka chleba, 2 plastry sera valbom - 160
* serek wiejski z ostrymi przyprawami - 202
* 2 skibki chleba + 2,5 sztuki pieczywa chrupkiego razowego vasa  - 250
* owsianka, jabłko, pół banana, kilka orzechów włoskich - 340
* herbata czarna z cytryną i słodzikiem, 2x herbatki na trawienie ziołowe Herbapol
* kawa z dużą ilością mleka - 120
* ok. 2 L wody
*  i jeszcze CIASTKA :(
czyli kurewskie, cholerne, niepotrzebne 600 kalorii, jak mogłam być tak głupia i słaba!? JAK MOGŁAM?
Jestem do niczego w tym momencie tytuł tego bloga wydaje mi się ŻARTEM.
= razem:  1187 + te ciastka 600 =  1787 kcal
Tragedia. Nigdy nie wyjdę na prostą, wyczuwam tłuszcz na swoim ciele, czuję jak to żarcie zamienia sie w tkankę tłuszczową. Czuję się okropnie, chciałam zwymiotować te ciastka, pozbyć się problemu, ale nie dałam rady. Cóż, za grzechy trzeba płacić.
      Nie wiem czy kiedykolwiek poradzę sobie ze sobą samą, robiłam spokojnie ćwiczenia gramatyczne z hiszpańskiego i jedzenie wybiło mnie znowu z torów życia na kilkanaście godzin. Boję sie wejść na wagę, nie wejdę. Jestem zbytnim tchórzem. Jestem ciekawa czy ktokolwiek przeczyta ten baardzo długi post... chciałam, żeby był on pozytywny, ale ... to jeszcze chyba nie ten etap.
     Piszcie proszę adresy ważych blogów w komentarzach, z chęcią do was zajrzę. Lubię czytać wasze blogi, nie czuję się wtedy samotna. Zaglądam regularnie na niektóre blogi, ale z chęcią dodam kilka pozycji do listy czytelniczej - przecież noc jest jeszcze młoda.




xxx