Obejrzałam właśnie film
The Fault in Our Stars w polskim tłumaczeniu
Gwiazd naszych wina.
Piękny. Myślę, że wiele z was już go widziało - nadrabiałam zaległości...
U mnie jest źle... po prostu źle, złapała mnie jakaś melancholia, trochę też po tym filmie, ale przede wszystkim po tym, że nie umiem sobie radzić z życiem... z niczym nie umiem sobie radzić. Czuję się strasznie przybita i boli mnie brzuch, bo zjadłam dużo (po prostu za dużo) orzechów.
Wczoraj nie ćwiczyłam, dzisiaj niestety też się nie zapowiada, jestem zestresowana, wróciłam dzisiaj do domu po drugiej lekcji i nie zrobiłam niczego pożytecznego, a jutro mam ważną kartkówkę z matematyki rozszerzonej i sprawdzian z r. geografii... nie umiem praktycznie nic. Jestem załamana..., ale przybija mnie nie tylko to, to jest jakaś tam malutka część, która się odzywa... - zaraz jeszcze idę na korepetycje z matmy do nowej pani, nie wiem po co i tak wiem, że nic mi to nie da, bo jak bym sama policzyła zadania to by było chyba lepiej... jestem taka żałosna.
Zjadłam dzisiaj dosyć dużo, nie był to napad, nie liczyłam nawet kalorii, bo nie wiem ile tak na prawdę zjadłam tych orzechów... a orzechy mają niestety dużo kalorii. Jadłam zdrowo, żadnych słodyczy ani tłustych obiadów czy coś, ale po prostu czuję się z tym źle. Nie pamiętam wszystkiego, wiem, że rano zjadłam owsiankę, potem jabłko, kilka herbat, dwie kromki chleba, serek wiejski i trzy vasy z przyprawami, koktajl z truskawek niestety na bazie jogurtu greckiego i trochę cukru, gruszka, te nieszczęsne orzechy i najbardziej niezdrową rzeczą była kiełbasa włoska, surowa suszona, słona - generalnie nie wiem co mi odbiło zjadłam około 3-4cm średnica 2cm, po prostu lubię słone jedzenie, a to źle - generalnie po prostu nie jem za dużo mięsa, a jak jem to piersi z kurczaka albo indyka, a to była wieprzowina (98% i sól więc skład nie najgorszy, ale świnia to świnia :))... więc trochę masakra. No trudno, to włoskie coś nawet mnie tak nie dobiło jak ten koktajl i orzechy, bo bolał mnie po tym brzuch. Byłam zestresowana jutrem (nadal jestem) i to był bardziej głód emocjonalny niż taki fizyczny. To jest najgorsze, bo tak na prawdę, ja wcale nie potrzebuje tyle jeść... szybko się najadam i jest okej, ja po prostu chcę "to" zjeść... Te orzechy to niby zdrowo, może zacznę myśleć..., ale co z tego kalorie to kalorie. Jak stanę na wagę, to tego sprzętu nie będzie obchodziło czy wpieprzyłam pełno orzechów czy czekoladę (a by the way orzechy na 100g mają 500kcal, a umówmy czasami jemy więcej niż te 100g orzechów czy innych bakalii,a czekoladę zjemy jedną i jest spokój). Waga po prostu pokaże przyrost masy tłuszczowej... tak, więc zajebiście. Możecie stwierdzić, że przesadzam, nawet to zrozumiem... może piszę takie bzdury, bo jest mi smutno. Stresuję się wszystkim i chcę odpocząć.
Śmieszne jest, że jak wracałam ze szkoły miałam na prawdę dobry humor, nawet moja koleżanka się zdziwiła, że jestem taka wesoła... po prostu się cieszyłam, nie wiem dlaczego. Niestety sytuacja zmieniła się jakoś diametralnie, dociera do mnie, że po prostu nigdy nie będzie okej...
W tym momencie chciałam przytoczyć dwa cytaty 1) z filmu
"...gdy chcesz tęczy - pogódź się z deszczem..." , a 2) to może nawet nie cytat, ale nawiązanie
do Jezusa, który niósł na swych plecach krzyż ... tak i ludzie niby niosą krzyż, znoszą cierpienia podczas swojego życia.
Okej, chętnie pogodzę się z deszczem, małymi problemami życia codziennego, ale po prostu nie chcę być w tym wszystkim sama... czuję się tak cholernie SAMOTNA, tak strasznie.. wiem, że moi rodzice mnie kochają, ale nie mogę się z nimi dogadać, z drugiej strony oni mnie strasznie ranią i nawet chyba tego nie widzą, jak im to mówię, to też nie zauważają problemów.. chyba im już trochę nie ufam. Z drugiej strony odczuwam, że oni są już mną trochę zmęczeni, moimi problemami, humorami, ryczeniem, krzyczeniem, wyżywaniem się na nich... wszystkim - w sumie im się nie dziwie jak bym miała takiego bachora, to też nie byłabym szczęśliwa... niby nie piję, nie palę, uczę się itp., ale co z tego, skoro mam zryty łeb.
Z kolei, kurwa jakie problemy, ludzie na świecie umierają, chorują, trwają wojny... a ja się załamuję, bo za dużo ważę?! albo bo jest mi smutno chociaż mam dach nad głową, ciepło w domu i możliwość edukacji, obrony moich praw i wolność słowa... jestem głupia, wiem. Mam wrażenie, że nie zasłużyłam na to życie, jak oglądałam ten film, to nawet byłabym skłonna oddać im swoje życie, bo się kochali, bo mieli sens w życiu, bo życie szanowali... a ja mam taki dar, a tak strasznie go marnuje... wiem to tylko film, ale w prawdziwym życiu również można napotkać podobne historie miłosne. Cały czas na coś czekam, życie przelatuję mi między palcami, lata mijają, czekam i czekam i po co? Z roku na rok jest coraz gorzej... brak mi słów... nie wiem już co dalej.
Dzisiaj generalnie przesiedziałam w domu przy laptopie..., powinnam się uczyć, ale jestem nieodpowiedzialna, znowu będę się uczyć całą noc... jeśli w ogóle nocy mi starczy. A chciałam być wypoczęta, bo jutro mam lekcje do późna, a po szkole idziemy z dwiema innymi koleżankami do dziewczyny z naszej klasy, która kiedyś chodziła z nami do gimnazjum, potem do 1LO, ale wykryli u niej raka... od tamtej pory minęło półtora roku i nadal nie wróciła, czuję się niby trochę lepiej, ale i tak... no wiadomo. Dlaczego niewinni ludzie chorują, a skurwiele nie? Nie rozumiem tego, dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? (wiadomo nikt nie jest w stu procentach niewinny, ale myślę, że wiecie o co mi chodzi)...
Wczoraj bilans był okej, wieczorem tylko trochę podjadłam chleba, ale nie dużo. Po szkole pojechałam do Decathlonu po mate do ćwiczeń, były strasznie drogie i w końcu stwierdziłam, że nie będę wydawać sto złotych na matę i kupiłam najtańszą za dychę. Dodatkowo zakupiłam spodnie do biegania, takie leginsy trochę świecące, są ładne, nawet weszłam w XS, ale co z tego... wyglądam źle.. o mało co się nie rozpłakałam w przymierzalni, jak zobaczyłam swoje nogi..
Miałam już wracać do domu kiedy spotkałam przyjaciółkę, poszłyśmy do KFC na kawę, ona jadła, ja nie, fast foofów i tak nie lubię, a wcześniej zjadłam ciemną bułkę i wypiłam dwa soki marchewkowe marvita, więc nie potrzebowałam kolejnych kalorii.. widziałam na jej ręce, że się pocięła...
Wróciłam późno do domu i było mi tak niedobrze, jakoś duszno, że poszłam spać..
Lecę już na te korki, pa....
Generalnie makabra..