wtorek, 4 lipca 2017

Jestem_M.





                  Tak, nadal jestem w tym świecie. Zatracam siebie. Pogrążam się w depresji i autodestrukcji. 


                 Jeśli ktoś z Was nadal prowadzi bloga - proszę zostawcie kontakt w komentarzu.





____________________
19. lat
studentka grafiki
Nadal nie potrafię siebie pokochać
Obecnie jestem w trakcje ABC.

M.

sobota, 21 lutego 2015

page 52 of 365 start HSGD

Witajcie, od dzisiaj rozpoczęłam dietę HSGD. Wczoraj nie szło mi najlepiej, więc muszę podążać  za jakimś konkretnym planem zamiast próbować zdobyć cokolwiek po omacku. 

Jestem bardzo zmęczona... byłam dzisiaj na basenie, a w nocy nie mogłam spać... nie rozumiem siebie mam ferie powinnam odpoczywać, spać po 10h... a ja nie mogę. Przeglądam godzinami internet, wasze blogi, jakieś filmy, słucham muzyki. Mam jakąś blokadę w sobie.  Ciągle się czymś przejmuje, myślę, roztrząsam. Bez sensu.

Chętnie poznam wasze zdanie na temat HSGD, wiem, że wiele z was przeprowadzało tą dietę. Może macie jakieś cenne rady, opinie itp. Ciekawią mnie efekty. 
  
Dzisiaj pod względem kalorii było dobrze + sport, więc jestem zadowolona, ale też nie fruwam do nieba, bo z moją huśtawką nastrojową, jedzeniową, sportową... ogólnie życiową nie wiem co będzie dalej. Chciałabym bardzo, bardzo trzymać się tego HSGD, tak bardzo chcę żeby mi się to udało. Najgorzej jest na początku jak zawsze. Jak już schudnę trochę to poleci dalej. Mam nadzieję. 

Jutro rano, wchodzę na wagę... tydzień wcześniej niż planowałam, ale po prostu muszę wiedzieć z jaką wagą rozpoczynam HSGD... Pewnie ta liczba popsuje mi humor na całą niedzielę, ale po prostu muszę wiedzieć.  Podejrzewam - ja to wiem! - że  owa liczba jest ogromnie wysoka, bo widzę to po swoim ciele i nikt mi nie powie, że nie. Dlatego wiem, że cudów się nie mogę spodziewać. 
Mam po prostu wrażenie, że jak nie wiem ile dokładnie ważę to tracę kontrolę i tyje... Wiem chore, obiecałam sobie, że nie będę się za często warzyć, ale jakoś to nie działa. 
PRZEPRASZAM ZA POWTÓRZENIA

Bilans:
1)  jabłko + zielona herbata z cytryną - 82
2) sok marchwiowy - 123
3) 2x chrupkie pieczywo wasa razowe - 46
4) 3x chrupkie + 3/4 jabłka - 165
5) wasa - 100
6) 4x wasa, 60g almette naturalny, bazylia świeża + sałata, sos sojowy, chili 
+ herbata z czerwonej róży + cytryna} 265

Suma} 791
791/900

SPORT: basen 2h15min; spacer 3km


Trzymajcie się kochane. :)

* LICZĘ KALORIE Z OWOCÓW I WARZYW
* NIE ODEJMUJE KALORII SPALONYCH PODCZAS SPORTU


DOBRANOC. ***

wtorek, 17 lutego 2015

page 48 of 365

To były dobre dwa dni. :)
PONIEDZIAŁEK: ok. 1350kcal + 2h basen
DZISIAJ: 920kcal + 1h10min basen + spacer 3km

Obecnie znajduję się w sytuacji kompletnie beznadziejnej i jestem gotowa wykrzyczeć to całemu światu. Niestety jest to prawda ogólnie znana, iż nikt za nas nie rozwiąże naszych problemów. Nikt za nas nie poradzi sobie z naszym życiem, nikt za nas też nie schudnie. 
Jestem pełna pozytywnej energii, chociaż nawet w ciągu tych dwóch dni nie obyło się bez uronienia kilku łez - chyba nie byłabym sobą - ;P

Muszę walczyć jeżeli nie chcę się obudzić w maju czy czerwcu rycząc przed lustrem jak ja to źle nie wyglądam. 

"Bycie chudą" odgrywa istotną rolę w moim ideale szczęśliwego życia. Paradoksalnie mam wrażenie, że nie jestem w stanie pokonać żadnej przeszkody, ruszyć dalej bez uporania się wreszcie z moją wagą. Wiem czego chcę i muszę to osiągnąć. Pora ustalić priorytety działania. 

Mój obecny plan: jeść zdrowo (albo chociaż przyzwoicie; niestety nadal mieszkam z rodziną, więc nie mam wpływu w stu procentach na zawartość lodówki - nad czym bardzo ubolewam -) w granicach max. 1300-1450kcal. 
+ dużo aktywności fizycznej: głównie basen (bo mam obecnie karnet); rower i orbi

1 marca wchodzę na wagę i jak nic nie schudnę to chyba skacze z mostu... - dobra bez zbędnego dramatyzmu, głównie chodzi o to, że muszę się bardzo starać, bo wcale nie pozostało mi już tak wiele czasu do czerwca. 

Daję sobie te już niepełne dwa tygodnie na próbę, siebie, swojej psychiki i możliwości. Mam nadzieję,  
że polepszy się w moim życiu cokolwiek, bo ostatnio mam kompletnego doła. 

Generalnie plan jest prosty - nie załamywać się, ciężko pracować, czekać na efekty. 
Odchudzanie to czysta matematyka. 

Kochane, trzymajcie się ciepło. Mam nadzieję, że czujecie się znakomicie. :)

* dołączam jeszcze zdjęcie mojej ukochanej herbaty zielonej. Jest przepyszna. Wybaczcie za jakość, ale zdjęcie jest zrobione z kamerki komputera. 
DOBRANOC albo MIŁEGO DNIA - zależy o której godzinie czytacie. :)


niedziela, 15 lutego 2015

page 46 of 365

 Ręce trzęsą mi się z zimna, łzy ściekają  po policzkach... 
Właśnie wróciłam z godzinnej wycieczki rowerowej, musiałam coś ze sobą zrobić, wstać z łóżka i przestać się nad sobą użalać. Cieszę się, że pomimo faktu, iż jest luty, wieje zimny wiatr, a temperatura eskaluje w granicach 0°C dałam radę wyjść z domu. 
Mam za sobą zły weekend. Czuję się okropnie... 
W piątek i czwartek byłam po 1h20m na basenie, ale z dietą nie było już tak pięknie. 
CZWARTEK: nie zjadłam, żadnego pączka, bo moja reakcja na nie wyglą∂a tak - Po co jeść słodycze, które nie zawierają w sobie ani grama czekolady?! - więc szał na pączki mnie ominął. Humor i tak miałam posępny. 
PIĄTEK: najpierw ok. 1400kcal, niestety potem bardzo źle się poczułam psychicznie, strasznie smutna i samotna. Siedziałam w ciemnym pokoju i miałam ochotę wyć  wniebogłosy. Dodatkowo przyjaciółka napisała mi wiadomość, że nie możemy się spotkać w sobotę(a bardzo na to liczyłam), bo cytuję "jej się nie chce wychodzić z domu". Zdaję sobie sprawę, że nie mogę jej obarczać wszystkimi swoimi chorymi problemami, które znajdują się w mojej głowie i oczekiwać, że je rozwiążę. Jednak przybiła mnie trochę ta sytuacja, bo mam wrażenie, że jej się narzucam, a już na prawdę nie mam się do kogo zgłosić. Załamana, podreptałam po schodach na dół do kuchni i pocieszyłam się jedzeniem. Zjadłam 2,5 skibki suchego chleba + wielki kubek mleka z kakao i słodzikiem. Czy ja zawsze muszę utapiać wszystkie swoje smutki w żarciu? Kumulacja przykrych zdarzeń z całego tygodnia po prostu mnie powaliła na kolana. 
WALENTYNKI _ kocham to święto, jest piękne, przepełnione magią i urokiem. Mam nadzieję, że chociaż wy miło spędziłyście czas. Ja przeleżałam sobotę w łóżku, objadłam się kaszką manna z dżemem malinowym, serkiem grani, upiekłam ciasteczka owsiane czekoladowe z żurawiną, orzechami, których zjadłam chyba tonę, potem oglądałam jakieś seriale detektywistyczne. W nocy nie mogłam spać. Zasypiałam się i budziłam. Wiecie jakie to irytujące, gdy oglą∂acie coś i zasypiacie w momencie rozwiązania zagadki? Jeden odcinek chyba powtarzałam trzy razy, żeby dowiedzieć się kto był mordercą. 
NIEDZIELA_ dzisiejszy dzień minął mi dosyć szybko, oprócz wycieczki rowerowej nie zrobiłam nic konstruktywnego. Z dietą średnio. 
Od jutra oficjalnie rozpoczynam ferie zimowe. Boję się, że zmarnuje te 2 tygodnie, a mam dużo roboty 1) nauka i zadania domowe 2) muszę regularnie chodzić na basen i ćwiczyć, żeby do końca miesiąca schudnąć chociaż 2kg. 
Styczeń i połowa lutego bardzo szybko minęły. Mam wrażenie, że ktoś wyrwał te kartki z kalendarza, ukradł mi ten czas z mojego nudnego życia. 
Muszę się ogarnąć, dlatego jutro czy sama czy z przyjaciółką jadę na basen. Już niedługo zacznie się robić ciepło, a ja obecnie nie jestem w stanie pokazać się w szortach, okularach słonecznych i z uśmiechem na twarzy. Po prostu moja i tak już rozszarpana przez stado dzikich zwierząt psychika tego nie zniesie. Muszę schudnąć chociaż do 55kg, żeby nie było wstydu, a dalej spokojnie do 50kg.
Podejrzewam, że te ferie będą dosyć samotne i smutne, moja przyjaciółka mnie olewa,  a ojciec jest gdzieś we Francji, Grecji, Austrii, Włoszech, Belgii... albo nie wiem gdzie (praca). 
Po feriach czeka mnie dużo sprawdzianów do zdania i nie wiem jak temu podołam, bo jak na razie nie mam siły nawet otworzyć książki. 
Daje sobie te dwa tygodnie na walkę o moje ciało. 1 marca wchodzę na wagę, już drżę na myśl o tej liczbie. Modlę się byle tylko nie pokazała szóstki z przodu. :(
Trzymajcie się ciepło, walczcie! Mam nadzieję, że miałyście udane walentynki i cały tydzień. :) 



środa, 11 lutego 2015

page 42 of 365

TAK BARDZO CHCIAŁAM, ŻEBY TEN POST BYŁ POZYTYWNY...
i prawdopodobnie byłby, gdybym napisała go wcześniej

Nie poszłam dzisiaj do szkoły, bo miałam tylko 4 lekcje i oczywiście nie nauczyłam się na kart. więc spanikowałam i zrezygnowałam z odwiedzenia tej placówki. 
Zamiast tego pojechałam na basen - (tak jestem najbardziej nieodpowiedzialną licealistką na świecie). 

Pływałam łącznie około 1h i 40min. Dużo nurkowałam. Czułam się wspaniale.
A teraz? Chyba zaraz zemdleję, czuję się okropnie psychicznie i fizycznie. Strasznie ociężała, nie mam na nic ochoty... Chyba zaraz pójdę spać. 
Próbowałam rozruszać swój organizm dwoma mocnymi kawami, ale nie zadziałało. 
Jutro mam ważny test z angielskiego, dużo słówek i gramy, a ja nie umiem się uczyć. Boże co się, ze mną stało? W styczniu kompletnie olałam szkołę, jak i wszystko. Jestem taka leniwa... nie mam na nic ochoty, nie mam ochoty żyć. 
Na domiar złego mam wrażenie, że wyglądam jak balon. Czy ktoś proszę mógł by zabrać ode mnie ten tłuszcz? Proszę, już nie mam siły walczyć. Jestem totalnie beznadziejna. 
Strasznie mi smutno, a zarazem jestem wkurzona na siebie i na wszystko dookoła. 
Najchętniej jutro znowu bym nie szła do szkoły, i jechała na basen, ale oni mnie chyba tam powieszą!(w sensie w szkole) ;c 
Wszem i wobec ogłaszam absolutny brak pozytywów w moim życiu.
Nawet już nie mam siły nic pisać... beznadziejny ten post. 

Mam nadzieję, że czujecie się lepiej niż ja. 
+ że zostały w was jakiekolwiek szczątki moralności i racjonalizmu (bo ja się chyba wypłukałam na basenie; i nie ma we mnie nic)

Bilans - 11 lutego- 
1) pół kromki chleba graham -50
2) kasza manna + maliny z soku (takie gotowane z cukrem niestety) i 
łyżeczka dżemu porzeczkowego-300
3) kanapka z chleba graham, 2 plastry białego sera wiedeńskiego, szpinak, plastry pomidora, cebula, przyprawy - 342
4)duża miska kaszki manny na mleku 1,5% i wodzie + 3 łyżki malin w soku-420
  +plaster jabłka, 2 różyczki brokuła - 30
5) skibka chleba graham z pomidorem, szpinakiem, brokułem, cebulą i przyprawami
6) 2x kawa z mlekiem
suma} 1312

SPORT: basen 1h40m 
              spacer 2,5 km

Marzę, żeby poczuć się lepiej i schudnąć raz i na zawsze. Czy to jest w ogóle możliwe? Oto jest pytanie. 



page 41 of 365

...schodząc po schodach przez chwilę poczułam się jak królowa, w długiej szkarłatnej sukni z koronek, kwiatami we włosach... Lekka, piękna i  wartościowa. Oczami wyobraźni widziałam  gotycki zamek z pięknym sklepieniem, żłobieniami, detalami wykutymi w kamieniu. Przez rozety wpadały promienie słońca. [...] 
dobrze marzycielko, a teraz się skup na tym, żeby nie zjeść całej zawartości  XXI- wiecznej lodówki. 


Pora na zmierzenie się z rzeczywistością. Jest 41 dzień tego jakże "pięknego" roku - o ironio! - a ja znajduję się w sytuacji kompletnie beznadziejnej. Mam wrażenie, że to nie jest 41 dzień, a 1. Czuję się jakby ktoś ukradł mi miesiąc mojego nudnego życia. 
Od tygodnia staram się, trzymam dietę.  Dni wcześniejsze to sam mrok. Jeśli chodzi o ćwiczenia to postawiłam na basen, jutro idę znowu. Kupiłam sobie karnet, więc mam motywacje.
Styczeń był dla mnie bardzo złym miesiącem, wręcz okropnym i brutalnym. Chyba nigdy jeszcze nie zaczęłam roku tak beznadziejnie. 
Ważę znowu prawie 60 kg - wstydzę się tego bardzo. Mam wrażenie, że wszyscy to widzą, że bezgłośnie śmieją mi się w twarz.  Co dobija mnie jeszcze bardziej? Jakimś cudem, nie wiem jakim - chyba wszechświat jest przeciwko mnie - odnoszę nieodparte wrażenie, że większość dziewczyn w moim otoczeniu schudła parę kilo, a ja nie! Paradoksalnie, wręcz  w styczniu przytyłam jak świnia. Jestem praktycznie na początku drogi, przez własną głupotę. Nie wiem czy kiedykolwiek osiągnę jakąkolwiek stabilizacje. (Pewnie tak, bo jak tak dalej pójdzie to niedługo będę ważyć 100kg, tyle co mały słoń afrykański; to będzie moja stabilizacja.)
Ostatnio jestem też bardzo samotna. Nigdy nie miałam wielu przyjaciół, raczej ufałam kilku osobom i na tym się kończyło. Resztę traktowałam jako znajomych. Ostatnio mam wrażenie, że nawet moja najbliższa przyjaciółka mnie nie rozumiem. Mówię i tłumaczę, a ona nie rozumie, albo nie chce. 
Powoli oddalam się od ludzi, nie wiem co się ze mną dzieje. Po prostu ten stan " braku akceptacji samej siebie" trwa już za długo. Staję się osobą, o którą nawet w najgorszych snach, nie spodziewałam się, że mogę się stać.
Nie cofnę zmarnowanego czasu, przepłakanych dni i nocy. Jedyne co mi pozostało to walka. Pogodzenie się z etapem życiowym w jakim obecnie się znajduję i dążenie do celu. Mój ideał to 48-50kg; mam 170cm wzrostu. Najbardziej zależy mi na szczupłych nogach. 
Do 1 marca przyjmuje taktykę dokładnego liczenia kalorii w limicie max. 1400-1500 (wiem, że dla niektórych to jest strasznie dużo, nawet jak widzę tą liczbę zapisaną, to mnie lekko przeraża, ale po tym co i ile jadłam ostatnio nie chcę rzucać swojego organizmu na głęboką wodę) + dużo basenu po 2h. W przyszłym tygodniu mam ferie więc skorzystam ze swojego karnetu. Mam nadzieję, że zdrowa, zbilansowana dieta i basen pomogą mi spokojnie bez napadów schudnąć do 54kg, a potem wprowadzę bardziej restrykcyjne zasady. Najważniejsze to nie złamać się psychicznie.
W ferie muszę też chociaż trochę ogarnąć naukę i rysunek, bo ostatnio wszystko zaniedbałam. Po prostu przekreśliłam wszystko. Dawno nie miałam tak złych ocen i zaległości, tyle zbędnych kilogramów na sobie i tak podłego, depresyjnego nastroju. Na nic nie mam ochoty, najchętniej siedziałabym w fotelu i patrzyła się w przestrzeń. 
Muszę się pogodzić z tym, że w życiu są okresy świetne, dobre i niestety te okropne, smutne i przepełnione wietrzykiem depresji. Nie mogę się poddawać tak łatwo. W końcu jedyną barierą i przeszkodą w osiągnięciu celu jestem ja sama. Muszę walczyć. I wam kochane życzę tego samego. 

Bilans -10.02 wtorek-
1) skibka chleba, łyżka koncentratu pomidorowego, pół kabanosa drobiowego + bazylia -173
2) herbata + jabłko -70
3) skibka chleba, plaster sera białego wiedeńskiego, łyżka koncentratu pom., przyprawy-193
4) 3x chleb graham- 240 + sałatka: szpinak, sałata, cebula, czosnek, pomidor, łyżeczka sera wiedeńskiego, łyżeczka oliwy z oliwek, 3x daktyle i przyprawy - 210
+ ciemna bułka - 207; 2x herbata roibos z cytryną
5) kawa z mlekiem, gryz chleba graham, 2 duże marchewki - 160; woda 1,5l
suma
} 1258


Pomimo dużej ilości pieczywa (nawet na śniadanie, a często jem owsiankę z jabłkiem i cynamonem lub serek wiejski) i parcia na pomidory pod każdą postacią ;) 
jestem zadowolona z tego dnia. Bardzo mi smakowała ta sałatka. 

Niedługo idę spać, chociaż powinnam się jeszcze uczyć, ale nie mam siły. Trzymajcie się kochane.  






czwartek, 13 listopada 2014

#5 podążam drogą ku destrukcji

   ... trzymam się diety, w miarę, ćwiczę, chodzę na siłownie, ale jestem smutna, czuję się źle, raz dobrze raz źle... czytam wasze blogi, bardzo przepraszam, że ostatnio nie komentuje, ale po prostu nie brak mi słów ostatnio...pamiętajcie proszę, że jestem z wami. Dziwnie się czuję, jeśli się uśmiechnę to na chwilę, wtedy jest okej, ale potem wracam do rzeczywistości. Obejrzałam relaksujący film, wypiłam dwa wielkie kubki koktajlu truskawkowego i zaraz zabieram się za matmę i tak już dużo czasu zmarnowałam, muszę się jakoś życiowo poukładać... nie wiem co dalej ze mną będzie. 

odważyłam się kilka dni temu wejść na wagę 56,7kg - zaskoczyło mnie to, bardzo pozytywnie nie mogłam uwierzyć... dzień wcześniej mało piłam i wymiotowałam (nie zmuszałam się do tego, musiałam się czymś zatruć, możliwe, że to przez orzechy), więc stwierdziłam, że mój organizm jest wyczerpany i odwodniony dlatego tak niska waga, dzisiaj rano postanowiłam to sprawdzić, ta sama liczba, trochę się  z tego cieszę, no dobra to była lekka euforia, ale przytłaczają mnie inne sprawy

oczywiście do 49kg jeszcze baaardzo długa droga, wczoraj zjadłam około 940kcal dzisiaj pewnie więcej a na jutro planuje 800. zobaczymy jak to będzie

wiem, że nie mam się za bardzo z czego cieszyć bo i tak dużo ważę, ale głównie bardziej cieszę się, nie, że udało mi się trochę schudnąć, ale z tego, że nie przytyłam aż tak dużo, bo w październiku jakoś w połowie miesiąca miałam straszne dwa tygodnie, dużo jadłam i nie ćwiczyłam za dużo...
\
niestety moje ciało wygląda nadal strasznie, nigdy chyba nie będę mieć chudych nóg. czuję się grubsza niż kiedykolwiek... 

jakoś muszę dać radę, nikt za mnie nie schudnie...

Trzymajcie się kochane. :)






***
 

czwartek, 6 listopada 2014

#4 "...gdy chcesz tęczy - pogódź się z deszczem..."


     Obejrzałam właśnie film The Fault in Our Stars w polskim tłumaczeniu Gwiazd naszych wina.
Piękny. Myślę, że wiele z was już go widziało - nadrabiałam zaległości...

     U mnie jest źle... po prostu źle, złapała mnie jakaś melancholia, trochę też po tym filmie, ale przede wszystkim po tym, że nie umiem sobie radzić z życiem... z niczym nie umiem sobie radzić. Czuję się strasznie przybita i boli mnie brzuch, bo zjadłam dużo (po prostu za dużo) orzechów.
Wczoraj nie ćwiczyłam, dzisiaj niestety też się nie zapowiada, jestem zestresowana, wróciłam dzisiaj do domu po drugiej lekcji i nie zrobiłam niczego pożytecznego, a jutro mam ważną kartkówkę z matematyki rozszerzonej i sprawdzian z r. geografii... nie umiem praktycznie nic. Jestem załamana..., ale przybija mnie nie tylko to, to jest jakaś tam malutka część, która się odzywa... - zaraz jeszcze idę na korepetycje z matmy do nowej pani, nie wiem po co i tak wiem, że nic mi to nie da, bo jak bym sama policzyła zadania to by było chyba lepiej... jestem taka żałosna.
     Zjadłam dzisiaj dosyć dużo, nie był to napad, nie liczyłam nawet kalorii, bo nie wiem ile tak na prawdę zjadłam tych orzechów... a orzechy mają niestety dużo kalorii. Jadłam zdrowo, żadnych słodyczy ani tłustych obiadów czy coś, ale po prostu czuję się z tym źle. Nie pamiętam wszystkiego, wiem, że rano zjadłam owsiankę, potem jabłko, kilka herbat, dwie kromki chleba, serek wiejski i trzy vasy z przyprawami, koktajl z truskawek niestety na bazie jogurtu greckiego i trochę cukru, gruszka, te nieszczęsne orzechy i najbardziej niezdrową rzeczą była kiełbasa włoska, surowa suszona, słona - generalnie nie wiem co mi odbiło zjadłam około 3-4cm średnica 2cm, po prostu lubię słone jedzenie, a to źle - generalnie po prostu nie jem za dużo mięsa, a jak jem to piersi z kurczaka albo indyka, a to była wieprzowina (98% i sól więc skład nie najgorszy, ale świnia to świnia :))... więc trochę masakra. No trudno, to włoskie coś nawet mnie tak nie dobiło jak ten koktajl i orzechy, bo bolał mnie po tym brzuch. Byłam zestresowana jutrem (nadal jestem) i to był bardziej głód emocjonalny niż taki fizyczny. To jest najgorsze, bo tak na prawdę, ja wcale nie potrzebuje tyle jeść... szybko się najadam i jest okej, ja po prostu chcę "to" zjeść...  Te orzechy to niby zdrowo, może zacznę myśleć..., ale co z tego kalorie to kalorie. Jak stanę na wagę, to tego sprzętu nie będzie obchodziło czy wpieprzyłam pełno orzechów czy czekoladę (a by the way orzechy na 100g mają 500kcal, a umówmy czasami jemy więcej niż te 100g orzechów czy innych bakalii,a czekoladę zjemy jedną i jest spokój). Waga po prostu pokaże przyrost masy tłuszczowej... tak, więc zajebiście. Możecie stwierdzić, że przesadzam, nawet to zrozumiem... może piszę takie bzdury, bo jest mi smutno. Stresuję się wszystkim i chcę odpocząć.
      Śmieszne jest, że jak wracałam ze szkoły miałam na prawdę dobry humor, nawet moja koleżanka się zdziwiła, że jestem taka wesoła... po prostu się cieszyłam, nie wiem dlaczego. Niestety sytuacja zmieniła się jakoś diametralnie, dociera do mnie, że po prostu nigdy nie będzie okej...
W tym momencie chciałam przytoczyć dwa cytaty 1) z filmu  "...gdy chcesz tęczy - pogódź się z deszczem..." , a 2) to może nawet nie cytat, ale nawiązanie do Jezusa, który niósł na swych plecach krzyż ... tak i ludzie niby niosą krzyż, znoszą cierpienia podczas swojego życia.
Okej, chętnie pogodzę się z deszczem, małymi problemami życia codziennego, ale po prostu nie chcę być w tym wszystkim sama... czuję się tak cholernie SAMOTNA, tak strasznie.. wiem, że moi rodzice mnie kochają, ale nie mogę się z nimi dogadać,  z drugiej strony oni mnie strasznie ranią i nawet chyba tego nie widzą, jak im to mówię, to też nie zauważają problemów.. chyba im już trochę nie ufam. Z drugiej strony odczuwam, że oni są już mną trochę zmęczeni, moimi problemami, humorami, ryczeniem, krzyczeniem, wyżywaniem się na nich... wszystkim - w sumie im się nie dziwie jak bym miała takiego bachora, to też nie byłabym szczęśliwa... niby nie piję,  nie palę, uczę się itp., ale co z tego, skoro mam zryty łeb.
     Z kolei, kurwa jakie problemy, ludzie na świecie umierają, chorują, trwają wojny... a ja się załamuję, bo za dużo ważę?! albo bo jest mi smutno chociaż mam dach nad głową, ciepło w domu i możliwość edukacji, obrony moich praw i wolność słowa... jestem głupia, wiem. Mam wrażenie, że nie zasłużyłam na to życie, jak oglądałam ten film, to nawet byłabym skłonna oddać im swoje życie, bo się kochali, bo mieli sens w życiu, bo życie szanowali... a ja mam taki dar, a tak strasznie go marnuje... wiem to tylko film, ale  w prawdziwym życiu również można napotkać podobne historie miłosne. Cały czas na coś czekam, życie przelatuję mi między palcami, lata mijają, czekam i czekam i po co?  Z roku na rok jest coraz gorzej... brak mi słów... nie wiem już co dalej.
    
     Dzisiaj generalnie przesiedziałam w domu przy laptopie..., powinnam się uczyć, ale jestem nieodpowiedzialna, znowu będę się uczyć całą noc... jeśli w ogóle nocy mi starczy. A chciałam być wypoczęta, bo jutro mam lekcje do późna, a po szkole idziemy z dwiema innymi koleżankami do dziewczyny z naszej klasy, która kiedyś chodziła z nami do gimnazjum, potem do 1LO, ale wykryli u niej raka... od tamtej pory minęło półtora roku i nadal nie wróciła, czuję się niby trochę lepiej, ale i tak... no wiadomo. Dlaczego niewinni ludzie chorują, a skurwiele nie? Nie rozumiem tego, dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? (wiadomo nikt nie jest w stu procentach niewinny, ale myślę, że wiecie o co mi chodzi)...
     Wczoraj bilans był okej, wieczorem tylko trochę podjadłam chleba, ale nie dużo. Po szkole pojechałam do Decathlonu po mate do ćwiczeń, były strasznie drogie i w końcu stwierdziłam, że nie będę wydawać sto złotych na matę i kupiłam najtańszą za dychę. Dodatkowo zakupiłam spodnie do biegania, takie leginsy trochę świecące, są ładne, nawet weszłam w XS, ale co z tego... wyglądam źle.. o mało co się nie rozpłakałam w przymierzalni, jak zobaczyłam swoje nogi..
Miałam już wracać do domu kiedy spotkałam przyjaciółkę, poszłyśmy do KFC na kawę, ona jadła, ja nie, fast foofów i tak nie lubię, a wcześniej zjadłam ciemną bułkę i wypiłam dwa soki marchewkowe marvita, więc nie potrzebowałam kolejnych kalorii.. widziałam na jej ręce, że się pocięła...
Wróciłam późno do domu i było mi tak niedobrze, jakoś duszno, że poszłam spać..
Lecę już na te korki, pa....
Generalnie makabra..

wtorek, 4 listopada 2014

#3 only coffee makes me run

... wlewam w siebie strumienie kofeiny, doskwiera mi brak snu, rzeczywistość mieszam z fantazją.

!Hola! 
 jestem zmęczona, ale szczęśliwa. Jestem zawalona sprawdzianami i innymi rzeczami, które wymagają myślenia... wczoraj (dzisiaj) spałam od 20 do 2.00 potem wstałam i się uczyłam do rana... dzisiaj czeka mnie chyba to samo. Nie miałam czasu przejrzeć waszych blogów, przepraszam - jutro to nadrobię. Jeśli chcecie napiszcie w komentarzu co u was słychać. :)

dodam jeszcze bilanse z tych dwóch dni, bo jak je zapisuje, to mam większą motywacje, aby przestrzegać zasad;

4 listopada/ poniedziałek
* jabłko x2 - 100
* 3x chrupkie razowe vasa - 60
* Marvit, sok marchwiowy - 38kcal/100ml -  95
* kawa x2
* kawa Cappucino - 100
* woda
* serek wiejski - 150
* chleb ciemny  250
*orzechy włoskie - 150
*trochę grahamki - 50
RAZEM: ~ 955 kcal
+ byłam godzinę na siłowni

5 listopada/ wtorek
* kromka chleba - 60
* 1x vasa - 20
* 50g serka wiejskiego z ostrymi przyprawami -50
* herbata owocowa x3 jarzynowa ; )
* 3x jabłka - 140
* 2x vasa chrupkie - 40
* Marvit, sok marchwiowy - 95
* owsianka z malinami i tartym jabłkiem - 186
* jabłko - 50
* gruszka - 55
* vasa x2 - 40
* kromka chleba - 60
RAZEM: ~ 796 kcal
+ siłownia, godzina (dzisiaj głownie bieżnia, stepper, rozciąganie, masyzna- schody ćwiczenia na mięśnie brzucha).

       Jest w miarę okej, chociaż nie wiem czy kiedykolwiek pozbędę się tamtego obżarstwa - brzuszek nadal mi lekko odstaje muszę go wciągać, irytuje mnie to (kara za grzechy). ; P

       Życzę wam udanego wieczoru, ja idę spać, jak zasnę bo jestem strasznie nerwowa jakaś, szczęśliwa ale nerwowa bo mam tyle rzeczy do zrobienia i nie wyrabiam się. Potem wstanę po jakimś czasie i znowu nauka, rzygam tym, chcę odpocząć. Potrzebuje wreszcie wakacji ( lipiec i sierpień pracowałam). 

*** (na koniec thinspo, jaka piękna)



poniedziałek, 3 listopada 2014

#2 być tak lekka, by wznieść się poza krańce mapy

... trzeba wznieść się umysłem wysoko, aby przestać dostrzegać poszczególnych ludzi, a zobaczyć człowieka, aby przestać dostrzegać rzeczy, a zobaczyć ich przyczyny, aby przestać dostrzegać zjawiska, a dostrzec ich mechanizmy. Dopiero z tej wysokości widać bezsens działań tej masy jednostek, z jakich składa się twór zwany ludzkością. Tę zbytnią zapobiegliwość, ten pęd do posiadania i gromadzenia zbytecznych przedmiotów, tę pazerność na wszystko, co jest uznawane za jakąś wartość — choćby miało niczemu nie służyć. Tę próżność i pychę przejawiającą się w dążeniu do władzy i dominacji. To okrucieństwo i głupotę, wiodące do wojen, prześladowań i nietolerancji.

      Siedzę teraz w łóżku ze skrzyżowanymi nogami, otulona fioletowym, cieplutkim kocem, jestem bardzo zmęczona, ale spokojna. Po prostu spokojna. Jest 1.56 nad ranem - powinnam spać ... jakoś nie mogę. W pewnym stopniu spokój miesza się z lekkim przerażeniem, bo jutro ... znaczy dzisiaj znowu muszę iść do szkoły, znowu muszę udawać, że wszystko jest okej. No, ale cóż.
     Wczorajszy dzień mnie czegoś nauczył, nie chcę się pogrążać w tym smutku. Postaram się wstać, a raczej wywlec z łóżka rano i powalczyć trochę, nawet jeśli napotkam przeszkody. Chcę wreszcie dążyć do wagi 49 kg, ach piękna liczba czterdzieści dziewięć. Chcę być lekka, piękna - tak lekka by wznieść się ponad krańce mapy. Warto walczyć.
 
   Przensiosłam dzisiaj orbitrek do swojego pokoju i ćwiczyłam godzinę. Jest to lepsze miejsce mam go pod ręką - mam nadzieję, że ten plan się dobrze spisze.
Niestety nie był to trening życia, bo towarzyszyła mi książka od geografii, ale zawsze coś.
Potem zrobiłam jeszcze 50 brzuszków ( zastanawia mnie zawsze czy one coś dają, jak myślicie?), małe rozciąganie i kilka wymachów rękoma. Jutro prawdopodobnie pójdę na siłownie, ale mam znowu dużo nauki więc nie wiem jak to będzie. Chciałabym mieć jeszcze więcej wolnego. Leżeć w łóżku, pić herbatkę, czytać książki i oglądać filmy...
     Kolejny ciężki tydzień przede mną, muszę dać radę!

BILANS - inspiracji nie ma, ale jest lepiej niż ostatnio -
* owsianka 186; 2 orzechy włoskie - 40; jabłko - 50
* herbata, woda
*gruszka 50; kawa z mlekiem - 45; herbata
* orzechy włoskie- 150
*koktajl z mrożony truskawek z jogurtem naturalnym posypany wiórkami kokosowymi - 300
* jogurt grecki + pół łyżeczki ciemnego kakao -340
* x3 herbata
* 1,5 suchej skibki chleba + 2x vasa - 130
razem" 1336 kcal

  Jestem już bardzo zmęczona, więc oddam się nareszcie rozkoszy snu.
Życzę wam udanego, szczęsliwego tygodnia. •^



                                                                             xxx

sobota, 1 listopada 2014

#1 nie umiem, nie potrafię ...

  ... żyć, jeść, nie jeść, śmiać się, płakać, wymiotować, głodzić się, kochać, doceniać, chodzić, myśleć racjonalnie, być.

      Przepraszam, ale ten post nie bedzię pozytywny... czuję się strasznie źle. Jestem obdarta z  wszelakich sił i chęci do życia. Wracam kompletnie rozbita - kiedyś miałam bloga, ale musiałam go usunąć. Obecnie moja waga wynosi około pięćdziesięciu dziewięciu kilogramów - napisałam słowami, bo wstyd mi tej liczby - wzrost 170 cm. Druga klasa LO.
      Walczę już kilka lat z wagą, jedzeniem, nie umiem zaakceptować siebie, nie potrafię jeść normalnie racjonalnie ... jestem chora psychicznie, zawsze staram się nosić maskę, ale ostatnio już nie potrafię, porażki - coraz częstsze przygniatają mnie - mam już schizę, że ludzie to zauważają, mam wrażenie, że coraz więcej osób sie ode mnie oddala ... czuję się taka samotna, taka zła, smutna. Kiedyś byłam taka dobra, taka szczęsliwa... gdzie ja jestem? Czuję sie jak w ciemnym, starym lesie - uwięziona - mgła wznosi się ponad powierzchnią, ogranicza widoczność.
      Chcę płakać, ryczeć, po prostu wyć w niebogłosy, pragnę, aby ktoś mnie usłyszał ... przecież ludzie z natury nie są źli, to otoczenie je zmienia w potwory. ~| z drugiej strony, to nawet nie mam już siły na produkcję kolejnych hektolitrów łez. Mam ochotę usiąść w bujanym fotelu, zapomnieć i patrzeć na zachód słońca.
      Nienawidzę mojego ciała, widzę sam tłuszcz, kocham modę - ale to toksyczna miłość, bo niestety moja waga i wygląd ciała nie powalają - nie umiem funkcjonowac z tą wagą, marzę dotrzeć i zatrzymać wagę 49 kg. Mam ochotę skulić sie w kłębek pod kocem na podłodze w ciemnym pokoju i nigdy już nie wychodzić. Nie chcę pokazywać się światu. Chcę zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Jak "Królewna Śnieżka" , tylko, że ja miałabym zagwarantowany, boski, wieczny sen - ponieważ, żadny Książę na białym koniu by się nie pojawił. Nie kocham, nie szanuję, nie akceptuje sama siebie, nie mam prawa nawet marzyć, aby zrobił to jakiś chłopak czy mężczyzna. Dzisiaj nie poszłam na cmentarz, wolałam ukryć się w domu, schować swój tłuszcz pod warstwami piżamek, szlafroków i kocyków.
      Nie potrafię patrzeć w swoje odbicie w lustrze, przeraża mnie to co widzę... w szkole, na ulicy, siłowni, w centrum handlowym obserwuję piękne, chude dziewczyny, tak strasznie im zazdroszczę. Nie potrafie zrozumieć dlaczego bycie chudą jest dla mnie takie ważne, czy mam to zakodowane, wyryte w DNA, czy może społeczeństwo tak mocno na mnie oddziałuje. Wiem jedno, jak jestem chuda to czuje się świetnie, mam ochotę skakać do nieba i dziękować Bogu za każdy promyk słońca padający na moją twarz.
Gdy, czuję sie tak jak dzisiaj mam ochotę ... - może lepiej nie dokończę tego zdania.
      Przedstawiam swój ''wspaniały bilans'':
* kromka chleba, 2 plastry sera valbom - 160
* serek wiejski z ostrymi przyprawami - 202
* 2 skibki chleba + 2,5 sztuki pieczywa chrupkiego razowego vasa  - 250
* owsianka, jabłko, pół banana, kilka orzechów włoskich - 340
* herbata czarna z cytryną i słodzikiem, 2x herbatki na trawienie ziołowe Herbapol
* kawa z dużą ilością mleka - 120
* ok. 2 L wody
*  i jeszcze CIASTKA :(
czyli kurewskie, cholerne, niepotrzebne 600 kalorii, jak mogłam być tak głupia i słaba!? JAK MOGŁAM?
Jestem do niczego w tym momencie tytuł tego bloga wydaje mi się ŻARTEM.
= razem:  1187 + te ciastka 600 =  1787 kcal
Tragedia. Nigdy nie wyjdę na prostą, wyczuwam tłuszcz na swoim ciele, czuję jak to żarcie zamienia sie w tkankę tłuszczową. Czuję się okropnie, chciałam zwymiotować te ciastka, pozbyć się problemu, ale nie dałam rady. Cóż, za grzechy trzeba płacić.
      Nie wiem czy kiedykolwiek poradzę sobie ze sobą samą, robiłam spokojnie ćwiczenia gramatyczne z hiszpańskiego i jedzenie wybiło mnie znowu z torów życia na kilkanaście godzin. Boję sie wejść na wagę, nie wejdę. Jestem zbytnim tchórzem. Jestem ciekawa czy ktokolwiek przeczyta ten baardzo długi post... chciałam, żeby był on pozytywny, ale ... to jeszcze chyba nie ten etap.
     Piszcie proszę adresy ważych blogów w komentarzach, z chęcią do was zajrzę. Lubię czytać wasze blogi, nie czuję się wtedy samotna. Zaglądam regularnie na niektóre blogi, ale z chęcią dodam kilka pozycji do listy czytelniczej - przecież noc jest jeszcze młoda.




xxx